Art

Lekarz Twoim sojusznikiem

21.07.2014
Lekarz Twoim sojusznikiem


Medycyna naturalna rozwija się coraz bardziej. Gdyby posłuchać pacjentów, to okazuje się, że zarzuty wobec medycyny konwencjonalnej dotyczą głównie organizacji służby zdrowia, postawy lekarzy i ich filozofii. Raczej nie dotyczą metod.



Pacjenci narzekają, że lekarze mają dla nich za mało czasu. Skarżą się na trudności ze zdobyciem terminu wizyty, są rozczarowani, gdy wychodzą od lekarza z poczuciem, że nie zostali wysłuchani.

Jednak niewielu pacjentów neguje w całości działanie współczesnej medycyny. To pocieszające. Ludzie chcieliby po prostu, aby lekarz informował również o produktach naturalnych i polecał przyjmowanie ich, wtedy gdy jest taka potrzeba: albo równolegle z lekarstwami, albo zamiast nich. Chcieliby też, aby lekarz miał więcej czasu, by ich wysłuchał i doradził, co mogliby jeszcze zrobić, aby poprawić swój stan zdrowia.

Doceń to, co masz


Dobry lekarz medycyny konwencjonalnej, który wykorzystuje wszystko, co może, aby leczyć, tak naprawdę ma dziś do dyspozycji zaskakujące możliwości:

  • obrazowanie medyczne, które umożliwia wyjątkową dokładność diagnozowania a także pozwala wykonywać. nieinwazyjne zabiegi, tzw. chirurgia laparoskopowa. W wielu przypadkach, tradycyjne „krojenie” nie jest już konieczne – można operować patrząć na pole operacyjne za pośrednictwem kamery video. Przez małe nacięcia wprowadza się światłowód podłączony do kamery oraz specjalistyczne narzędzia i w ten sposób się operuje;

  • transplantacje: wiele przypadków określanych kiedyś jako beznadziejne, dzisiaj już takimi nie są, ponieważ można przeszczepiać nerki, serce i inne organy niezbędne do życia;

  • chirurgia zrobiła tak duży postęp, że nie starczyłoby tu miejsca, aby opisać wszystkie osiągnięcia.


Co więcej, Twój lekarz jest, i mam nadzieję, że jak najdłużej będzie, jedyną osobą, która może zaordynować Ci leki niezbędne do przeżycia.

Tak, jak najbardziej mówię o lekach. Dodam nawet, mimo że kogoś może to szokować, iż mówię dokładnie o lekach chemicznych.

Niezbędne lekarstwa


Istnieje wiele chorób, w przypadku których po prostu nie jesteś w stanie obejść się bez leków na receptę. Lista jest długa, a na niej między innymi:

  • leki przeciwbólowe – pochodne morfiny: osoby, które cierpią na chroniczny ból, wiedzą również, że powyżej pewnego progu tylko takie leki działają, mimo zagrożeń i uzależnienia, jakie niosą;

  • antybiotyki: w przypadku ciężkich infekcji;

  • hormony syntetyczne: w przypadku usunięcia tarczycy hormony te są niezbędne do przeżycia;

  • leki przeciwpsychotyczne: dla wielu osób chorych psychicznie odebranie im tych leków, mimo skutków ubocznych, które one niosą, byłoby czymś przerażającym i czekałby ich na nowo kaftan bezpieczeństwa;

  • chemioterapeutyki: w wielu przypadkach skuteczne w zwalczaniu raka;

  • leki na cukrzycę, leki na zaburzenia rytmu serca i inne.


Oczywiście nigdy nie należy nadużywać tych leków. Jeśli tylko to możliwe, lepiej jest ich unikać i wybrać zmianę stylu życia, aby zapobiegać chorobom.

Jednak wyobraź sobie świat bez leków. Świat, w którym wszystkie firmy farmaceutyczne, pod presją społeczeństwa lub nękane procesami, zostałyby zamknięte.

Miałbyś dostęp wyłącznie do medycyny naturalnej i nic więcej. Nie jestem pewien, czy czułbyś się bezpiecznie… Myślę, że byłoby wręcz odwrotnie.

Ideał medycyny


Prawda jest taka, że ideałem byłoby uzyskanie pomocy od lekarza posiadającego jak największą znajomość medycyny alternatywnej i konwencjonalnej. Oznaczałoby to solidne wykształcenie z zakresu wszechstronnie pojętej medycyny oraz prawo przepisywania leków na receptę wtedy, gdy jest taka konieczność.

Wyobraź sobie, że udajesz się do lekarza naturopaty z prośbą o pomoc w chorobie. Czy mógłbyś być całkowicie spokojny, gdyby zalecił Ci jakiś produkt naturalny, podczas gdy wiesz, że i tak nie wolno zalecać mu czegokolwiek innego?

Patrząc z drugiej strony, jak można spać spokojnie, jeśli udajesz się do lekarza, który po szybkiej diagnozie, od razu wypisuje Ci listę leków. Oprócz tego nie daje Ci żadnych szczególnych wskazówek, co robić, jakie pokarmy jeść, jakie suplementy zażyć, aby wrócić do zdrowia i nie zachorować ponownie?

Czyż nie jest oczywiste, że na Twój stan zdrowia wpływa to, co zjadasz, w jaki sposób żyjesz, a nawet – Twoje otoczenie (upał, słońce, wilgoć)? Jak można uwierzyć, że produkty chemiczne to jest wszystko, czego potrzebuje chore ciało, aby poczuć się lepiej?

Krótka anegdota z własnego życia


Wielokrotnie musiałem zabierać swoje dzieci do lekarza, ponieważ bolały je uszy. Scenariusz był zawsze taki sam:

Aha, to zapalenie uszu. Potem lekarz drukował z komputera listę antybiotyków, leków przeciwbólowych i kropli, które należało wykupić w aptece obok.

Smutne, ale nigdy żaden lekarz nie próbował wyjaśnić mi, czym jest zapalenie ucha, poza stwierdzeniem, że chodzi o stan zapalny w jamie bębenkowej, co tak naprawdę niczego nie wyjaśnia, ponieważ tyle samo dowiem się z łacińskiej nazwy zapalenia ucha – otitis. Nie otrzymałem żadnego wyjaśnienia przyczyny. Żadnej informacji, dlaczego chorowały tylko moje dzieci, a ja nie, dlaczego prawe ucho, a nie lewe.

Bez wątpienia są to trudne pytania. Ale czy lekarz nie mógł mi przynajmniej dać jakiś prostych wskazówek, co zrobić, aby uniknąć rychłego ponownego zachorowania? Przykładowo, być może należy unikać aktywności, które sprzyjają pojawianiu się zapalenia ucha u dzieci o słabszym zdrowiu. Albo: aby chronić uszy w jakiś konkretnych warunkach. Albo podawać im witaminy, żeby wzmocnić system odpornościowy. Albo wykluczyć jakieś produkty spożywcze, które mogą powodować zaostrzanie stanów zapalnych, Jestem przekonany, że istnieją lekarze, którzy dają praktyczne wskazówki pacjentom, ale ja ich nigdy nie spotkałem…. Dostawałem wyłącznie leki.

Trudne słowa, które uniemożliwiają dialog


Na pewno zauważyłeś, że w medycynie bardzo często używa się słów, których sens jest prosty, ale które dla laika wydają się bardzo skomplikowane: Doktorze, co to znaczy vitium cordis?

– To choroba serca dziedziczna od rodziców – co oznacza dokładnie to samo co łacińska i zarazem grecka nazwa.

Tyle tylko, że to niczego nie wyjaśnia. Nawet gdy choremu przetłumaczy się na język polski nazwę choroby, nadal wcale więcej nie wie. Krótko mówiąc, nie uzyskuje żadnej odpowiedzi istotnej dla niego. Jednak w większości przypadków, z grzeczności lub aby nie przeszkadzać, pacjent woli poprzestać na takiej odpowiedzi.

Co więcej, tylko 10% lekarzy (przyznaję, że to szacunki przybliżone i z chęcią zapoznam się z dokładnymi danymi liczbowymi, jeśli ktoś je posiada) angażuje się w poszerzanie swojej wiedzy wychodząc poza kanon medycyny konwencjonalnej.

Inaczej mówiąc, 90% lekarzy pozostaje zależnych od oficjalnej wiedzy medycznej i nie wykazuje w swojej praktyce żadnej potrzeby poszukiwania innych rozwiązań. Jest to powód do niepokoju.

Zrozumieć lekarzy


Patrząc z drugiej strony, nie można być naiwnym. Świat jest tak duży, wiedza tak rozległa, a nauka tak szybko się rozwija, że iluzją byłoby oczekiwać, że jeden człowiek będzie znał wszystkie rozwiązania.

To jest zresztą powód specjalizacji w medycynie, niektórzy nawet mówią o hiperspecjalizacjach. Dlatego czasami Twój los zależy od wielu specjalistów, którzy sami z trudem mogą się zrozumieć, bo tak bardzo ich specjalizacje są różne. Pojawia się wtedy ryzyko podawania leków niekorelujących ze sobą. Przykładowo kardiolog przepisuje lek na obniżenie cholesterolu, czym wywołuje problemy z pamięcią, podczas gdy pacjent w tym samym czasie chodzi do neurologa, bo ma podejrzenie choroby Alzheimera…

Marzenie, aby jeden lekarz obejmował cały wachlarz specjalizacji, jest więc dla większości pacjentów bardzo odległe.

Tym bardziej, że jak grzyby po deszczu powstają w internecie blogi, strony i fora, które wystawiają „na pożarcie” lekarzy i terapeutów, których jedyną „winą” jest zbyt otwarte mówienie o swoich zainteresowaniach medycyną alternatywną.

Ta forma oceny lekarza jest niebezpieczna, ponieważ strony internetowe są zupełnie poza kontrolą. Często są administrowane przez anonimowe osoby, które mogą w każdej chwili dodać nazwisko każdego na listę rzekomych szarlatanów. Poprzez sprytne mieszanie prawdy z kłamstwem, mogą zrujnować reputację każdemu.

Dlatego zrozumiałe jest, że mimo nacisku społeczeństwa, większość lekarzy zachowuje bardzo dużą ostrożność, aby uniknąć oskarżeń.

Stworzyć łączność pomiędzy medycyną konwencjonalną a medycyną naturalną


Każdy z nas bez wątpienia będzie któregoś dnia potrzebował medycyny konwencjonalnej. Wtedy ucieszymy się z możliwości zwrócenia się do lekarzy, którzy postanowili kroczyć drogą akademicką, klasyczną.

Twój lekarz powinien bez wątpienia być sojusznikiem. Aby ułatwić dialog między wami, ważne jest, aby mu pokazać, że w ogromnej większości przypadków medycyna alternatywna nie jest ani sektą, ani dziwactwem. A także, że jest wielką niesprawiedliwością oskarżanie kogoś o szarlatanerię tylko dlatego, że się interesuje innym rodzajem medycyny.

Skutecznym sposobem jest po prostu pokazać swemu lekarzowi jedną z naszych publikacji. Jeśli posiadasz abonament, możesz mu zaprezentować „Dossier Naturalnych Terapii” lub któryś z numerów „Naturalnie Zdrowym Być”. Oczywiście, mógłby być zaskoczony, gdybyś zrobił to podczas wizyty lekarskiej. Być może nawet poczułby się zaatakowany. Dlatego lepiej zaczekać na koniec wizyty i grzecznie zapytać, czy zna te publikacje i czy nie przeszkadzałoby mu gdybyś zostawił mu kopię.

Ma prawo być nieufny, ponieważ niewiele publikacji z tej dziedziny jest naprawdę wiarygodnych. Jednak nasze publikacje są drobiazgowo sprawdzane i zawsze naukowo udokumentowane. Dlatego jest prawdopodobne, że (o ile tylko Twój lekarz zada sobie trud, aby rzucić na nie okiem) będzie nimi żywo zainteresowany.

To mocny sposób, aby przyczynić się do rozwijania dialogu między medycyną alternatywną a medycyną konwencjonalną.

A właśnie tego, w ogromnej większości przypadków, chcieliby chorzy. I nie pozostaje nic innego, jak przyznać im 100% racji.

Zdrowia życzę!
Jean-Marc Dupuis

 

Artykuł pochodzi z newslettera Poczta Zdrowia, przekazującego najnowsze, potwierdzone badaniami naukowymi, informacje o naturalnych metodach leczenia i zapobiegania chorobom. Można go  bezpłatnie  zaprenumerować na stronie www.PocztaZdrowia.pl

Dodaj swój komentarz

Komentarzy: 0

Art

Zapomniane remedium na raka

18.07.2014
Zapomniane remedium na raka


Jest rok 1890, noc w Nowym Jorku. Doktor William Coley przewraca się z boku na bok w swoim łóżku, nie może spać. Wczoraj temu młodemu 28-letniemu chirurgowi po raz pierwszy zmarła pacjentka. Była nią Elizabeth Dashiell, umarła na raka kości. Coley został z poczuciem winy i bezradności…



Wczesnym rankiem wychodzi z domu. Lecz zamiast, tak jak zwykle, udać się do szpitala New York Cancer Hospital, w którym pracuje, postanawia pojechać do Yale. Do dużego uniwersytetu, znajdującego się o dwie godziny drogi pociągiem na północ od miasta, w sąsiadującym stanie Connecticut. Yale miał już wtedy światowej renomy wydział medyczny. Biblioteka uniwersytecka gromadzi archiwa na temat wszystkich poznanych dotąd chorób, dokładnie opisujące przypadki milionów chorych.

W tej niezwykłej kopalni wiedzy Coley będzie szukał informacji o przypadkach tzw. mięsaka, podobnych do tego, który zabił jego pacjentkę. Mięsak to rodzaj nowotworu. Coley ma nadzieję znaleźć przypadki wyzdrowień wśród pacjentów z takim samym nowotworem, jak u jego pacjentki. Jest bowiem przekonany, że istnieje gdzieś terapia, która mogła ją uratować.

Ponad dwa tygodnie poszukiwań. Na próżno. Przekopał się przez kilogramy zakurzonych dokumentacji, jednak wszędzie znajdował takie samo zakończenie: pacjent zmarł. I gdy już tracił nadzieję i prawie odpuścił, któregoś wieczoru odkrył coś zdumiewającego.

Tajemnicze wyzdrowienie


Doktor Coley natrafił na przypadek, który (o czym jeszcze wtedy nie wiedział) zrewolucjonizuje leczenie raka. Znalazł bowiem pełną dokumentację medyczną mężczyzny, u którego mięsak w tajemniczy sposób zniknął, po tym, jak mężczyzna zachorował na chorobę zakaźną. Tą chorobą była róża – niegroźna choroba, która w dzisiejszych czasach już praktycznie nie występuje. Jest to zakażenie skóry wywołane przez bakterię (paciorkowca) Streptococcus pyogenes. Objawia się dużymi, czerwonymi plamami, występującymi najczęściej na nogach, czasem na twarzy. Zakażeniu często towarzyszy gorączka.

Niedługo po zachorowaniu na różę mięsak u tego pacjenta zniknął. Coley szukał innych podobnych przypadków i w archiwach znalazł takich wiele. Niektóre przypadki były sprzed kilkuset lat. Nowotwór (mięsak) znikał po zwykłym zakażeniu skóry!

Znalazł również informacje o tym, że inni pionierzy medycyny, jak Robert Koch (odkrywca słynnych prątków Kocha wywołujących gruźlicę), Ludwik Pasteur czy Emil von Behring, lekarz niemiecki i laureat Nagrody Nobla z dziedziny medycyny w 1901 r., również zaobserwowali przypadki zachorowań na różę, które zbiegały się w czasie ze spontaniczną regresją nowotworów.

Przekonany, iż nie mógł to być przypadek, Coley postanowił jednemu ze swoich pacjentów chorych na raka gardła dobrowolnie podać bakterię wywołującą różę. Eksperyment przeprowadzono 3 maja 1891 roku. Pacjentem był mężczyzna o nazwisku Zola. Nowotwór cofnął się błyskawicznie, a stan zdrowia pana Zoli znacznie się poprawił. Wrócił do zdrowia i żył jeszcze 8 i pół roku!

Doktor Coley stworzył szczepionkę składającą się z martwych bakterii, a więc mniej groźnych. Nazwano ją toksyną Coleya. Mieszankę tę podawano poprzez iniekcję, aż do wywołania gorączki. Zaobserwowano, że ten sposób był skuteczny również na przerzuty nowotworowe.

16-latek wyleczony z raka


Pierwszym pacjentem, któremu podano toksynę Coleya, był młody chłopak, John Ficken, 16-latek z rozległym guzem w jamie brzusznej. 24 stycznia 1893 r. otrzymał pierwszy zastrzyk, a następne dostawał co 2–3 dni. Mieszankę wstrzykiwano bezpośrednio w guza. Po każdej iniekcji występowała wysoka gorączka… i guz się zmniejszał. W maju 1893 r., czyli cztery miesiące później, guz był pięciokrotnie mniejszy. W sierpniu był już praktycznie niezauważalny. John Ficken został całkowicie wyleczony z raka (zmarł 26 lat później na zawał).

W jaki sposób to odkrycie zduszono w zarodku?


Toksyna Coleya zderzyła się jednak z groźną konkurencją. Pojawiły się bowiem urządzenia do promieniowania radioaktywnego (radioterapii), łatwiejsze do wprowadzenia na skalę przemysłową.

Coley także zaopatrzył się w dwa urządzenia do radioterapii. Jednak szybko doszedł do wniosku, że ich skuteczność jest niższa. Z sukcesem podawał więc swoją toksynę przez 40 lat, aż do swej śmierci w 1936 roku.

Następnie rynek opanowała chemioterapia, świetny biznes, który sprawił, że o toksynie Coleya – środku prostszym, bezpieczniejszym, a także dużo tańszym – zapomniano.

Toksyna Coleya wychodzi z ukrycia


Na szczęście historia nie zakończyła się na tamtym etapie. W 1999 roku naukowcy o otwartych umysłach zajęli się archiwami pozostawionymi przez Coleya. Porównali swoje wyniki z wynikami najnowocześniejszych terapii przeciwnowotworowych. Okazało się, że wyniki Coleya były lepsze!

To, co doktor Coley robił wówczas dla chorych na mięsaka, było skuteczniejsze niż to, co my dzisiaj robimy dla chorych cierpiących na tę samą chorobę – oświadczył Charlie Starnes, naukowiec z Amgen, jednej z pierwszych światowych firm z dziedziny biotechnologii, współpracującej z Narodowym Instytutem Raka we Francji (Institut National du Cancer).

Połowa pacjentów Coleya chorujących na mięsaka żyła dziesięć lub więcej lat od rozpoczęcia leczenia. Najnowsze obecnie terapie osiągają taki wynik u 38% pacjentów. Wyniki pacjentów Coleya chorych na raka nerek i raka jajników również były dobre.

Wielka nadzieja dla chorych na raka


Obecnie amerykańska firma MBVax podjęła dalsze badania nad toksyną Coleya.

Mimo że firma jeszcze nie przeprowadziła badań na szeroką skalę, niezbędnych, żeby móc wprowadzić produkt na rynek, w latach 2007–2012 z terapii skorzystało 70 osób.

Rezultaty były na tyle dobre, że napisano o nich w grudniu 2013 roku w znaczącym czasopiśmie naukowym „Nature”1.

Osobami, które mogły skorzystać z tej niezalegalizowanej jeszcze terapii, byli chorzy na raka w stadium terminalnym. Wśród nich były osoby z czerniakiem, chłoniakiem, z guzami złośliwymi piersi, prostaty czy jajników. Zwykle w szpitalach pozwala się osobom w bardzo trudnych sytuacjach stosować innowacyjne terapie, których pozostałym osobom się odmawia.

Mimo, że te nowotwory były w końcowym stadium, toksyna Coleya spowodowała zmniejszenie się guzów w 70% przypadków, a w 20% przypadków zupełną remisję, jak podaje MBVax.

Problemem, z którym zmaga się dziś ta firma, jest to, że, aby przeprowadzić próby na dużą skalę, czyli takie, jakich wymaga aktualne prawo, oraz, aby stworzyć jednostkę do produkcji zgodną z normami europejskimi i północnoamerykańskimi, potrzebny jest na to budżet w wysokości setek milionów dolarów!

To, co było możliwe w 1890 roku w gabinecie zwykłego nowojorskiego lekarza działającego z poczuciem misji, dzisiaj stało się prawie niemożliwe w naszym technologicznym świecie, zduszonym przez regulacje prawne.

Mam nadzieję, że któremuś z naukowców uda się znaleźć właściwe argumenty, aby przekonać ekspertów z komisji nadających kierunek służbie zdrowia. Aby umożliwić postęp i ratować życie ludzkie potrzeba trochę odwagi i swobody. Wątpię jednak, że rządzący nami biurokraci łatwo to zrozumieją…

Zdrowia życzę!
Jean-Marc Dupuis

 

Źródło:

1. DeWeerdt S. Bacteriology : A caring culture. Nature 2013 Dec 19;504(7480):S4-S5.

Artykuł pochodzi z newslettera Poczta Zdrowia, przekazującego najnowsze, potwierdzone badaniami naukowymi, informacje o naturalnych metodach leczenia i zapobiegania chorobom. Można go  bezpłatnie  zaprenumerować na stronie www.PocztaZdrowia.pl

Dodaj swój komentarz

Komentarzy: 0

Art

Niebezpieczny błąd przy podawaniu leków

17.07.2014
Niebezpieczny błąd przy podawaniu leków

Dziś opowiem o praktyce dość często stosowanej przy podawaniu lekarstw dzieciom lub osobom chorym lub starszym, które mają za mało śliny, by swobodnie przełykać. Zamiast podawać lek w stanie takim, jak po wyjęciu z opakowania, często rozgniata się tabletki i otwiera kapsułki, a proszek z substancją leczniczą miesza z jedzeniem lub piciem, żeby „łatwiej poszło”. Z tym pozornie niewinnym zwyczajem wiążą się nieoczekiwane zagrożenia.

Obniżenie skuteczności o 40%

Badania przeprowadzone w Uniwersyteckim Ośrodku Szpitalnym w Rouen wykazały brak skuteczności farmakologicznej tak podanego leku w 40% przypadków. Rozgniatając lek, zmniejszasz jego działanie, ponieważ cząstki aktywne mogą być wrażliwe na światło lub podatne na utlenianie. Ale nie to jest najgorsze. Każdy lek ma swoją określoną postać farmaceutyczną. Technologia postaci leku to dyscyplina zajmująca się formą, w jakiej lek jest rozpowszechniany, tzn. jak wygląda (kształt, rozmiar, barwa). To wszystko wpływa na skuteczne wchłanianie leku przez Twój organizm. Zmieniając postać farmaceutyczną leku, możesz przy okazji zmienić sposób jego działania. Kiedy ta niewinna czynność może być groźna?

  • W przypadku leków o przedłużonym uwalnianiu. Takie leki projektowane są specjalnie w ten sposób, aby nie zostały wchłonięte od razu po zażyciu. Substancja czynna zmieszana jest z substancją pomocniczą, tzn. taką, która sama nie powoduje żadnego efektu, ale może zmieniać konsystencję i właściwości fizyczne leku, a co za tym idzie – szybkość jego wchłaniania. Ponadto otoczka takiego leku przemyślana jest pod kątem uwolnienia substancji leczniczej w konkretnym momencie: w ustach albo dopiero w żołądku. Zmiażdżenie takiej tabletki i przyjęcie jej w formie proszku sprawia, że lek zaczyna działać już po niecałej godzinie. Można w ten sposób doprowadzić do początkowego przedawkowania leku i zupełnego braku działania po jakimś czasie, podczas gdy efekt leczniczy ma trwać równomiernie przez kilka godzin.
  • Przy lekach dojelitowych: ich zadaniem jest przejście przez bardzo kwaśne środowisko żołądka w nienaruszonym stanie i uwolnienie cząstek aktywnych dopiero w jelicie cienkim. Przyjmowanie takich leków bez ochronnej otoczki to gwarancja, że nie zadziałają.
  • Gdy przyjmujesz miękkie kapsułki, które bardzo opornie zsuwają się po przełyku i zawierają w środku płyn, który uwalnia się stopniowo. Na przykład kapsułek leku Mantadix (przeciw wirusom i chorobie Parkinsona) absolutnie nie wolno rozdrabniać.
  • W przypadku doustnych leków stosowanych w chemioterapii, np. Endoxan, Leukeran także nie powinny być przyjmowane w postaci proszku. To samo dotyczy większości preparatów przeciw padaczce.

Zachowanie określonej postaci farmaceutycznej leków staje się częścią dyskusji o lekach generycznych (czyli tzw. zamiennikach). Najpierw bowiem nakłada się na laboratoria obowiązek długich i kosztownych badań klinicznych, a potem pozwala na obrót generykami o dość przypadkowych właściwościach i kształtach, spowodowanych inną technologią wykonania. Z tego względu tańsze zamienniki mogą czasem działać inaczej niż oryginalne leki. Na zdrowie! Jean-Marc Dupuis Artykuł pochodzi z newslettera Poczta Zdrowia, przekazującego najnowsze, potwierdzone badaniami naukowymi, informacje o naturalnych metodach leczenia i zapobiegania chorobom. Można go  bezpłatnie  zaprenumerować na stronie www.PocztaZdrowia.pl

Dodaj swój komentarz

Komentarzy: 0

Strefa lekarza Zaloguj się Zarejestruj się