Art

Niebezpieczny błąd przy podawaniu leków

17.07.2014
Niebezpieczny błąd przy podawaniu leków

Dziś opowiem o praktyce dość często stosowanej przy podawaniu lekarstw dzieciom lub osobom chorym lub starszym, które mają za mało śliny, by swobodnie przełykać. Zamiast podawać lek w stanie takim, jak po wyjęciu z opakowania, często rozgniata się tabletki i otwiera kapsułki, a proszek z substancją leczniczą miesza z jedzeniem lub piciem, żeby „łatwiej poszło”. Z tym pozornie niewinnym zwyczajem wiążą się nieoczekiwane zagrożenia.

Obniżenie skuteczności o 40%

Badania przeprowadzone w Uniwersyteckim Ośrodku Szpitalnym w Rouen wykazały brak skuteczności farmakologicznej tak podanego leku w 40% przypadków. Rozgniatając lek, zmniejszasz jego działanie, ponieważ cząstki aktywne mogą być wrażliwe na światło lub podatne na utlenianie. Ale nie to jest najgorsze. Każdy lek ma swoją określoną postać farmaceutyczną. Technologia postaci leku to dyscyplina zajmująca się formą, w jakiej lek jest rozpowszechniany, tzn. jak wygląda (kształt, rozmiar, barwa). To wszystko wpływa na skuteczne wchłanianie leku przez Twój organizm. Zmieniając postać farmaceutyczną leku, możesz przy okazji zmienić sposób jego działania. Kiedy ta niewinna czynność może być groźna?

  • W przypadku leków o przedłużonym uwalnianiu. Takie leki projektowane są specjalnie w ten sposób, aby nie zostały wchłonięte od razu po zażyciu. Substancja czynna zmieszana jest z substancją pomocniczą, tzn. taką, która sama nie powoduje żadnego efektu, ale może zmieniać konsystencję i właściwości fizyczne leku, a co za tym idzie – szybkość jego wchłaniania. Ponadto otoczka takiego leku przemyślana jest pod kątem uwolnienia substancji leczniczej w konkretnym momencie: w ustach albo dopiero w żołądku. Zmiażdżenie takiej tabletki i przyjęcie jej w formie proszku sprawia, że lek zaczyna działać już po niecałej godzinie. Można w ten sposób doprowadzić do początkowego przedawkowania leku i zupełnego braku działania po jakimś czasie, podczas gdy efekt leczniczy ma trwać równomiernie przez kilka godzin.
  • Przy lekach dojelitowych: ich zadaniem jest przejście przez bardzo kwaśne środowisko żołądka w nienaruszonym stanie i uwolnienie cząstek aktywnych dopiero w jelicie cienkim. Przyjmowanie takich leków bez ochronnej otoczki to gwarancja, że nie zadziałają.
  • Gdy przyjmujesz miękkie kapsułki, które bardzo opornie zsuwają się po przełyku i zawierają w środku płyn, który uwalnia się stopniowo. Na przykład kapsułek leku Mantadix (przeciw wirusom i chorobie Parkinsona) absolutnie nie wolno rozdrabniać.
  • W przypadku doustnych leków stosowanych w chemioterapii, np. Endoxan, Leukeran także nie powinny być przyjmowane w postaci proszku. To samo dotyczy większości preparatów przeciw padaczce.

Zachowanie określonej postaci farmaceutycznej leków staje się częścią dyskusji o lekach generycznych (czyli tzw. zamiennikach). Najpierw bowiem nakłada się na laboratoria obowiązek długich i kosztownych badań klinicznych, a potem pozwala na obrót generykami o dość przypadkowych właściwościach i kształtach, spowodowanych inną technologią wykonania. Z tego względu tańsze zamienniki mogą czasem działać inaczej niż oryginalne leki. Na zdrowie! Jean-Marc Dupuis Artykuł pochodzi z newslettera Poczta Zdrowia, przekazującego najnowsze, potwierdzone badaniami naukowymi, informacje o naturalnych metodach leczenia i zapobiegania chorobom. Można go  bezpłatnie  zaprenumerować na stronie www.PocztaZdrowia.pl

Dodaj swój komentarz

Komentarzy: 0

Art

Czy można żyć z marzeń?

16.07.2014
Czy można żyć z marzeń?

Marzeniami nie można żyć, póki nie zaczniesz ich realizować! Co się dzieje, gdy odważysz się pójść za marzeniem? Czy można żyć z pasji? Przeczytaj wywiad z Hanią Sobkowską, trenerką, artystką i eks-korporatką, która żyje z pasją.

Ewa Tyralik: Haniu, poznałyśmy się w Szkole Trenerów Dojrzewalni. Ty z przeszłością korporacyjną, ja też, nagle inny świat. Co Cię skłoniło do odejścia z dobrze płatnej i w sumie rozwijającej pracy?

Hanna Sobkowska: Chciałabym powiedzieć: nagle odkryłam, że wiem, czego chcę! Ale tak naprawdę do zamknięcia tego rozdziału skłoniło mnie to, czego już nie chciałam – narastająca frustracja „klimatem korporacyjnym”, zmęczenie, ciągle nawracające infekcje... Moje ciało wiedziało o wiele wcześniej niż ja, że korporacyjna formuła na życie już się dla mnie wyczerpała.

E.T.: Długo zajęło Ci zrozumienie, co ono do Ciebie mówi? Ja miałam podobne doświadczenia, infekcje, wysokie ciśnienie, ale nie potrafiłam odczytać tych znaków.

H.S.: Długo, niestety – ok. 2 lata. Znaki od ciała były oczywiste i nie odczytywałam ich chyba tylko ze strachu... Przed zmianą – wiesz: lepszy znany bałaganik niż nowe, nieznane przestrzenie:) Przeczuwałam, że usłyszenie „przekazu od ciała” będzie się w konsekwencji wiązać z wzięciem pełnej odpowiedzialności za moje życie, zdrowie fizyczne i psychiczne – czyli z podjęciem konkretnych działań. Taki krok długo wydawał mi się niełatwy.

E.T.:Czy są momenty, że żałujesz tej decyzji?

H.S.: Mogę jedynie żałować, że zrobiłam to tak późno... :) Ale tego też nie żałuję. Stało się wtedy, kiedy byłam na to gotowa. To zabawne... Gdy pracowałam w ostatniej korporacji, wciąż powtarzałam każdemu, że to już moja ostatnia praca „dla kogoś”, że dalej jest tylko własna firma. Wtedy nawet do końca w to nie wierzyłam... Za to uwierzyła droga koleżanka Nieświadomość i... po prostu stało się. Korporacje były dla mnie „szkołą przetrwania” :). Oprócz zmęczenia i frustracji dały mi też sporo wiedzy do prowadzenia własnego biznesu.

E.T.:Koleżanka Nieświadomość? Powiedz coś o niej więcej!

H.S.: To niezwykłe, jaką potężną siłą jest nasz nieświadomy umysł...  Fascynuje mnie nawiązywanie z nim kontaktu na różne sposoby – poprzez warsztaty rozwojowe, pracę ze snami, tworzenie. Temat jest bardzo obszerny, zostanę więc może przy wspomnianym wcześniej przykładzie. Kiedy mówiłam sobie i innym, że to już ostatnia praca w korporacji, że dalej jest tylko własna firma, ani nie miałam siły na zmianę, ani pewności, że naprawdę tak się stanie. Ale była wizja. Powtarzając ją - za każdym razem kreowałam w myślach obraz: jak to będzie, gdy będę prowadzić własną działalność. Nie widziałam w tym „filmie”, czym się zajmuję, ale widziałam, jak rozmawiam z ludźmi, jak się śmieję, jak inni mi mówią, że to, co robię wnosi wkład w ich życie i... widziałam, jak dostaję zapłatę za moją pracę. Po prostu – w wizji byłam spełniona i szczęśliwa. Niejako „zaprogramowałam” określony kształt swojej przyszłości, bo mój nieświadomy umysł uwierzył w ten komunikat. Mówiąc w dużym skrócie: podświadomość jest ufna jak małe dziecko – nie podważa, nie roztrząsa wypowiadanych przez nas (a także słyszanych) komunikatów. To świadomość nam mówi: „nie, to się nie uda”, „ czy na pewno chcesz tak zrobić” - analizuje, rozpatruje. Podświadomość po prostu przyjmuje komunikaty i urzeczywistnia te, które intensywnie, często serwujemy. Dlatego tak ważne jest co i w jaki sposób mówimy oraz gdzie kierujemy naszą uwagę. Powyższe  doświadczenie było pierwszą sytuacją, w której uświadomiłam sobie, że moje mechanicznie wypowiadane słowa i obrazy kreowane w głowie naprawdę mają wpływ na rzeczywistość... To „odkrycie” skłoniło mnie do nieco bliższego poznania NLP.  Za tym odkryciem poszły następne, dla mnie dość zaskakujące – np. to, że prace twórcze mogą być tak samo efektywnym kanałem kontaktu z podświadomością, a zatem jednakowo skutecznym inicjatorem zmiany, jak psychoedukacja.

E.T.:Co jest najtrudniejsze, gdy idzie się za swoim marzeniem?

H.S.: Pewnie dla każdego to zupełnie inna rzecz... Dla mnie najtrudniejsze było spotkanie z samą sobą, poznawanie siebie (swoich zachowań, uczuć) na nowo w innych okolicznościach. Także zaufanie sobie – uznanie faktu, że jestem ważna sama dla siebie i że nie potrzebuję budować swojej siły wyłącznie na akceptacji innych osób. Tą niezwykłą, wewnętrzną podróż zainicjowała Szkoła Trenerów w Dojrzewalni Róż... To jak romans na całe życie :).

E.T.: Czy Twoim zdaniem z marzenia można żyć, a jeśli Tobie się to udało, co poradziłabyś innym, które boją się zrobić ten krok? Na co trzeba być przygotowanym, a co na pewno było dla Ciebie bezcenną korzyścią?

H.S.: Z marzenia nie można żyć... Dopóki nie zacznie się go realizować :). Moment, w którym to odkryłam, był dla mnie przełomem. Zobaczyłam, jak inni realizują z powodzeniem „moje” pomysły i ogarniała mnie zazdrość wymieszana ze złością: on/ona już to robi i zarabia, a ja, taka kreatywna osoba z tysiącem pomysłów, nadal grzęznę w korporacji... I wtedy eureka: Kobieto! Przecież ty tylko gadasz, nic nie robisz i płaczesz, że nie wygrywasz. A anieli aż krzyczą z góry: „No, rusz tyłek, Hanno, i kup ten kupon totolotka!”. Tak, wtedy go kupiłam. I wygrywam przez cały czas, bo robię to, co kocham, i na tym zarabiam. Jestem szczęściarą na własne życzenie :). I wierzę, że każda z nas może nią być. Często boimy się podążyć za marzeniem, bo jakaś część w nas nie wierzy, że na pasji można godziwie zarabiać; pojawia się lęk przed niepowodzeniem czy oceną innych i wtedy sabotujemy nasze dążenia. Mam już dość – narzekam, że mam już dość – wymyślam koncepcje, jak żyć szczęśliwie – narzekam, że to trudno zrealizować, bo kryzys... I tak w kółko. Znajomy schemat... A przecież ciężko jest żyć z efektów swoich marzeń, jeśli idea nie schodzi do sfery prostych, konsekwentnych działań. Dla mnie najważniejsze w prowadzeniu biznesu są dwie rzeczy – ustalanie celów i jednoczesna umiejętność podążania za swoimi potrzebami. To coś, co pozwala mi pozostać otwartą na różne rozwiązania, które mogą doprowadzić mnie do celu i zauważać nie jedną, a więcej możliwości. Ameryki nie odkryłam – zaczęłam od ustalenia moich najważniejszych priorytetów i wyznaczenia sobie konkretnych kroków do ich zrealizowania. Taki schemat mam w perspektywie długo- i krótkofalowej, czyli dziennej. Potrzebuję tych kierunkowskazów na drodze do moich celów, by nie wchodzić w nieefektywne działania i wyraźnie widzieć, co już udało się zrobić. Czasem wyznaczenie sobie dwóch prostych rzeczy, które zrobię każdego dnia, bardziej zbliża do realizacji marzenia niż jednorazowe, niezależne od nas „bonusy”, które „spadają z nieba”, albo lata przemyśleń. Kiedy działam, mogę obserwować, jak posuwam się naprzód na drodze do marzenia – i to właśnie daje mi poczucie mocy, motywuje! Oczywiście, trzeba być przygotowanym, że w podążaniu za życiem z pasji zasada „do trzech razy sztuka” nie istnieje... Czasem trzeba próbować piętnaście razy. Ale efekt? To jest spełnienie. Tak zwane porażki są rzeczą zupełnie normalną. Bywa, że dziennie przeżywam kilka :). Z jednych otrząsam się szybko, z innych znacznie wolniej. Jest to jednak bezcenne doświadczenie – wiedzieć, jak po raz kolejny nie wdepnąć w... błoto :).

E.T.:Jakie były trudne momenty po drodze i jak do nich podchodziłaś?

H.S.: Trudnych momentów jest sporo przez cały czas, zmienił się tylko nieco mój sposób ich postrzegania, moja reakcja. Pierwsze trudne chwile, z jakimi miałam do czynienia, to sytuacje, w których mimo moich rozlicznych działań, nie gromadziły się grupy na warsztaty i trzeba było je odwoływać. Początkowo użalałam się nad sobą. Wewnętrzny krytyk wrzeszczał mi do ucha: „Nie postarałaś się zbyt mocno!”. Czułam bezradność i traciłam szybko poczucie sensu, a gdy się „brałam w garść” i „starałam jeszcze mocniej”, moje samopoczucie przestało się różnić od tego w korporacji. Po kilkunastu takich doświadczeniach odkryłam (dziwne, że tak późno:) ), że to, co mi ucina skrzydła, to presja – chociażby słowo „muszę” wypowiadane w moich myślach i nie tylko 200 razy na dobę! I jak w takiej sytuacji nie wierzyć, że naprawdę się „musi”? Zmieniłam taktykę – przestałam używać tego słowa. Zastąpiłam je słowami „chcę”, „potrzebuję”, „zamierzam”, „zrobię”… Jakimkolwiek innym, które oznacza moją odpowiedzialność za dany wybór, a nie przymus. To naprawdę pomaga. Nawet w robieniu tych kroków do celu, które nie wiążą się ze szczególną radością czy przyjemnością – presja znika. A gdy ginie presja, pojawia się przestrzeń twórcza i zaczynamy widzieć więcej możliwości.

Chyba najtrudniejszym momentem dla mnie było znaleźć odpowiedź na pytanie, kim jestem i która z moich pasji ma być sposobem na życie: trenerska czy artystyczna? Długo miałam w sobie konflikt „albo-albo”, bo „co to za trener, który robi świeczki?”. Denerwowało mnie jakiekolwiek „szufladkowanie”, a zwłaszcza nazywanie moich warsztatów mianem „plastycznych”. I znów ten przymus, by się określić na bycie kimś konkretnym, bo jeśli robię i to, i to – „wszyscy pomyślą, że robię: nic”. Trudno mi było doświadczać braku samoakceptacji i odkrywać, jak wiele przekonań mnie ogranicza. Jednak już samo dostrzeżenie faktu, że to nie inni mnie szufladkują, tylko ja sama do tego dążę, miało uzdrawiającą moc. Dostałam w tym zakresie wiele wsparcia od mojej Empatycznej Przyjaciółki i Męża, bo... chciałam o tym rozmawiać. Potem lawinowo posypały się ciepłe słowa od uczestników warsztatów i osób kupujących moje świece (pewnie wcześniej też się sypały, tylko tego nie mogłam usłyszeć :) ). Dusza jest wolna – niezależna od nomenklatury. Jestem trenerem z duszą artysty? Teraz identyfikuję się z tym określeniem, ale kto wie, co jeszcze w przyszłości do niego dołączy... Otwartość to moja przygoda.

E.T.:Jak wygląda Twój dzień/tydzień/miesiąc pracy?

H.S.: Wszystko ma swój określony rytm. Staram się go utrzymać – to pozwala mi czuć się pewnie w moich działaniach, ułatwia koncentrację. Z reguły parę dni w tygodniu tworzę świece, w inne prowadzę warsztaty w Synchronii i wyjazdowo, ok. 2–3 godziny dziennie pracuję przy komputerze, pisząc maile, załatwiając sprawy logistyczne, zamieszczając posty na fb (który w mojej opinii może być świetnym narzędziem pracy dla każdej osoby prowadzącej własny biznes). Oczywiście, nie da się wszystkiego przewidzieć. Jednak świadomość, że wybór należy do mnie, jest najważniejsza. Jeśli dostaję propozycje, które wiążą się z ograniczeniem mojej twórczej wolności – pomimo pokusy finansowej – mogę zrezygnować. Wtedy szukam innych ścieżek do realizacji mojego życia z marzeń. One istnieją zawsze, choć nie zawsze od razu je dostrzegam.

E.T.: Jakie marzenie towarzyszy Twojemu rozwojowi zawodowemu, czego można Ci życzyć?

H.S.: Możesz mi życzyć uważności na siebie w zachowaniu balansu... Bo praca – pasja to mimo wszystko nie całe życie :)

Hanna Sobkowska - z wykształcenia ekonomistka, z duszy – artystka. Trenerka rozwoju osobistego i empatycznej komunikacji. Absolwentka Szkoły Trenerów i Liderów Rozwoju Osobistego w Dojrzewalni Róż. Założycielka pracowni rozwoju osobistego Synchronia i autorskiej pracowni artystycznej Synchronia ART. Miłośniczka natury, twórczego spojrzenia na życie i przeobrażania rzeczy zwykłych w niepowtarzalne. www.synchronia.pl, www.greendragonfly.pl, www.reddragonfly.pl

 

Autorka wywiadu: Ewa Tyralik

Trenerka rozwoju osobistego, coacherka, specjalistka ds. komunikacji i wizerunku, szefowa portalu Dojrzewalnia.pl.

E-Magazyn Endorfina, Tekst pochodzi ze współpracującego serwisu: http://www.dojrzewalnia.pl/endorfina

Dodaj swój komentarz

Komentarzy: 0

Art

Przepis na budyń z buraka

15.07.2014
Przepis na budyń z buraka

Dzisiaj wrzucamy przepis na buraczany budyń.. Tak, tak - budyń z buraka - wiem, brzmi dziwnie :) Za to smakuje...ekstrawagancko! A przy tym jest tani jak barszcz ;) 

Robi się niestety trochę dłużej niż zwykły budyń, ale myślę, że jest tego wart!

Składniki:

2-3 małe buraki lub jeden większy

2 szklanki mleka roślinnego ( u mnie mleko jęczmienne)

syrop z agawy lub dla miód jeżeli ktoś spożywa

sok z połowy cytryny

3 łyżki mąki ziemniaczanej

cukier waniliowy (ok. 2-3 płaskich łyżeczek)

cynamon

kardamon

 Przygotowanie:

Buraki kroimy na drobne kawałki, zalewamy mlekiem, dodajemy miód lub syrop z agawy ( nie podaję ilości, ponieważ to kwestia smaku- ja miałam ochotę na słodki więc dodałam ok 5 łyżek syropu), cukier waniliowy i sok z cytryny. Gotujemy na małym ogniu aż buraki będą miękkie. Pod koniec gotowania dodajemy przyprawy. Po zestawieniu z ognia odlewamy ok 1/3 szkalnki buraczanego wywaru :) Resztę blendujemy cierpliwie na gładką masę. Im bardziej buraki będą miękkie tym łatwiej pójdzie :) Do szklanki dodajemy ok 3 łyżek mąki ziemniaczanej. Zblendowany mus wrzucamy spowrotem do garnka, na mały ogien - dodajemy sok z buraków z mąką i mieszamy aż zgęstnieje.

Podajemy na ciepło :)   Autorka: Zu Shamanka, Tekst pochodzi z zaprzyjaźnionego serwisu http://sojosveganos.blogspot.com/
Dodaj swój komentarz

Komentarzy: 0

Strefa lekarza Zaloguj się Zarejestruj się